nevamarja

napisała o Maczeta zabija

Jak kocham Rodrigueza, tak ten film mu po prostu nie wyszedł. Nie wiem, jak to się stało, ale zamiast nakręcić kolejną parodię exploitation nakręcił exploitation samo w sobie. A przeszarżował przy tym tak okrutnie, że udało mu się zabić klimat, napięcie, humor, a nawet samego Maczetę. W pierwszej odsłonie Machete Cortez był uroczą egzemplifikacją swoistej grozy. Był twardy, zabójczy, a do tego bardzo słowny. Film był całkiem niepoważny, ale Maczeta budził respekt. W sequelu tytułowy bohater jest jedynie beznamiętnie wymachującym bronią i łamiącym własne zasady (co jest niewybaczalne) rzeźnikiem. Ani się go bać, ani mu kibicować. Przemoc jest w tej części tak wyeskalowana i totalnie nierealistyczna, że w ogóle nie robi wrażenia. Ani się przejąć, ani wzdrygnąć, ani nawet pośmiać. No właśnie. Na "Machete" byłam w kinie 2 razy i dwukrotnie obśmiałam się jak norka. To jeden z moich ulubionych filmów. Na "Machete Kills" wcale się nie śmiałam, a zachichotałam ledwie 3 razy. Normalnie dramat.

Ja tam się śmiałem. Ale trzeźwy na to nie poszedłem ;)
Choć faktem jest, że jest słabiej.

Miałeś instynkt. Ten film jest wręcz stworzony pod wódkę i zakąskę. ;)

A ja Ci nie wierzę ;)