nevamarja

napisała o Igrzyska śmierci

Dobra rada: Zanim obejrzycie film, przeczytajcie pierwszych 7 rozdziałów książki. Z tym że 7 i starczy. Dzięki temu zabiegowi poznacie zasady obowiązujące w Panem i będziecie świetnie zorientowani w tym, co i dlaczego się dzieje (co nie znaczy, że bez tego nie połapiecie się w fabule, po prostu po lekturze lepiej się zaadaptujecie do tego świata), a jednocześnie nie zespoilujecie sobie przebiegu akcji. „Igrzyska śmierci” to film operujący napięciem (trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że jest to produkcja dla młodzieży więc to napięcie ma inny kaliber niż w filmach przeznaczonych dla dorosłych miłośników adrenaliny), a nie epatujący krwią i flakami. Efektów specjalnych jest niewiele i pozostawiają trochę do życzenia. Film nieźle oddaje klimat literackiego pierwowzoru, a Jennifer Lawrence pasuje do roli Katniss idealnie. Wątek uczuciowy da się przeżyć, tym bardziej że jest poniekąd dwuznaczny, a jedyny moment, w którym się skrzywiłam w obliczu przesady, to finał wątku Rue (zbyt ckliwy).

Czy tematyka książki nie zrzyna z Battle royale z 2000 roku?

Trudno powiedzieć, bo "Battle Royale" nie widziałam, ale to możliwe, bo trylogia Collins jest dużo młodsza. Sama autorka twierdzi, że czerpała z mitu o Tezeuszu, a pomysł na książkę powstał, gdy skacząc po kanałach telewizyjnych, trafiła jednocześnie na reality show i migawki z Iraku. ;)

Ech... tylko o czym właściwie jest ten film? Że jeśli masz szczęście i pomoc innych ludzi, to wygrasz? Tego samego mniej więcej można się dowiedzieć z "Czary ognia" - na ile pamiętam, Potter nie rozwiązał samodzielnie ani jednego z zadań. Also, z jednej strony Katniss oświadcza, że nie może sobie pozwolić na zachowanie własnej tożsamości na drodze do wygranej, z drugiej jak tylko wchodzi na arenę, zaczyna się zachowywać tak, jakby nie miała specjalnej chęci wygrać i chciała tylko dać się zabić jak najpóźniej.
Ach, może chodzi o to, że warto czasem zagrać vabanque. Nic bardziej inteligentnego czy inspirującego tu nie widzę.

Byłam na "Igrzyskach śmierci" 2 razy. Po drugiej projekcji zmieniłam ocenę z 8 na 9. Ale to może wynikać z faktu, że między jednym a drugim seansem przeczytałam całą trylogię. I z punktu widzenia osoby zachwyconej trylogią uważam, że to naprawdę świetny film i z pewnością obejrzę go jeszcze nie raz. "Igrzyska..." nie są mniej naiwne i mniej "dziecinne" niż "Harry Potter", ale i nie silą się na bycie opowieścią dla dorosłych. Gdyby nią były, być może ukazane w nich przesłanie antywojenne (to akurat najlepiej się manifestuje w 3 tomie), krytyka mechanizmów władzy i funkcjonowania mediów itd. byłyby bardziej finezyjne. Mnie ta prostota przekazu nie przeszkadza. Ale ja jestem dużym dzieckiem. ;)

Przeczytaj spoilery +

Nie czytałam trylogii i jeśli jest to warunek konieczny, by film zadziałał, to ja nie wchodzę w ten deal.

Mnie nie przeszkadza prostota przekazu. Dajmy na to, że kupuję te wyświechtane motywy - show śmierci, który wygrywa się będąc medialnym; wizję przyszłości, w której leisure class trzyma pod butem robotnicze dystrykty itd itp.

Mierzi mnie po prostu widoczny wysiłek, jaki autorka wkłada w to, by nie postawić Katniss w sytuacji, w której musi dokonać jakiegoś trudniejszego moralnie wyboru. Wszystko samo układa się tak, by bohaterka mogła pozostać milutka pomimo tego, że uczestniczy w turnieju, w którym celem jest zabicie przeciwników. Co to jest do cholery, festiwal korzystnych przypadków? Nie wiem czy bym to łyknęła nawet jako młodzież. Dla wszystkich innych ta gra jest okrutna, tylko Katniss przechodzi sobie przez nią wąchając kwiatki, opiekując się małą Rue i zabijając jedynie w samoobronie lub z litości.

Prawdę mówiąc w Potterze też mnie wkurzała durnowatość głównego bohatera, który przeżywał chyba tylko dzięki Hermionie et consortes, ale Rowling po prostu stawia na teamwork i akceptuję to. W "Igrzyskach" to jest zwykłe szczęście.

I co jest takiego złego w tym szczęściu? Zdarza się. Wczoraj skończyłam oglądać "Kompanię braci", która jest świetnym przykładem na to, że w prawdziwym życiu zdarza się również.

W sumie też żałuję, że Collins nie postawiła Katniss przed jakimś poważnym dylematem, aczkolwiek chyba wiem, czemu to zrobiła. Żeby Katniss mogła zostać "symbolem", nie mogła się ubabrać.

Przeczytanie książek nie jest konieczne do zrozumienia tego filmu, ale może mieć wpływ na sympatię do niego. Moja wzrosła po lekturze. Żeby nie było, nie uważam tej produkcji za arcydzieło, ale za bardzo dobrą ekranizację. Nota 9/10 oznacza w tym przypadku tyle, że film trafił na półkę moich ulubionych. Biorąc pod uwagę, że to portal o gustach, uważam tę ocenę za równie sprawiedliwą co każda inna. :)